• Grzegorz Kasdepke

          Marchewkowy tort

          Ilustrował Piotr Rychel

           

           

           

           

          Wiecie, co to są kataklizmy?

          Tak, tak - trzęsienia ziemi, powodzie, tornada...

          Jak również urodzinowe przyjęcia.

          Mój synek Kacper zaprosił na swoje urodziny wszystkie dzieci z przedszkola i kilkoro z podwórka. Sądziliśmy, że przynajmniej kilka osób nie przyjdzie, były to jednak próżne nadzieje - co więcej, Robert przyprowadził ze sobą kolegę, kolega siostrę, a siostra psa o imieniu Psuj (imię jak najbardziej do tego pieska pasujące).

          Jak zabawa, to zabawa!... Moja rola tym razem ograniczała się do kierowania ruchem - stojąc na środku przedpokoju, w policyjnej czapce na głowie, z gwizdkiem w ręku, czuwałem, by watahy dzieciaków nie tworzyły zatorów w przejściu, nie zderzały się ze sobą, nie kłębiły na podłodze, nie gryzły Psuja, nie zjadały papierowych talerzyków oraz by nie dokuczały Martynce, małej blondyneczce o roześmianych oczach, która - z przyczyn dla mnie nie do końca jasnych - zamiast bawić się z innymi dziećmi, stała za mną i obserwowała imprezę w milczeniu.

          - Dlaczego się nie bawisz? - zapytałem w pewnym momencie.

          Nim Martynka zdążyła odpowiedzieć, napatoczył się Robert:

          - Bo ona jest chora, żadna z nią zabawa! - wrzasnął. - Nic nie może, nawet tortu zjeść!

          Martynce łzy się zakręciły w oczach.

          - To prawda? - zapytałem.

          - Tylko to, że nie mogę zjeść słodyczy - powiedziała. - Ale bawić się mogę.... byleby się nie meczyć...

          - Hm... - podrapałem się w głowę. A potem nałożyłem Martynce policyjną czapkę, wręczyłem gwizdek i klasnąłem w dłonie. - Słuchajcie! Zamiana! Teraz Martynka kieruje ruchem, ja idę do kuchni!

          Zostawiłem speszoną Martynkę pośród dzikich tłumów, a sam przedarłem się do Magdy, mojej żony, która z obłędem w oczach kroiła właśnie ciasto.

          - Wiesz, że jest tu dziewczynka, która nie może jeść słodyczy? - zapytałem.

           

           

           

           

          - Wiem - wysapała Magda. - Rozmawiałam z jej mamą. Martynka przyniosła specjalny tort.

          Postanowiłem odszukać Kacpra. Ku mojemu zaskoczeniu nie musiałem się przepychać pośród rozhukanej ciżby; Martynka dość sprawnie kierowała “pociągami” dzieciaków: a to do łazienki, a to do drugiego pokoju; nikt się z nikim nie kłócił, nie bił, nikt nie leżał na podłodze - po prostu raj.

          Kacper był na balkonie.

          - Chodź, musimy pogadać... - powiedziałem.

          Pół godziny później Magda, pośród wycia, pisków i wrzasków, wniosła do pokoju dwa torty: czekoladowy i marchewkowy. Kacper zdmuchnął świeczki, a potem...

          - Co to jest?! - zapytał Robert, nachylając się nad tortem Martynki.

          - Pychota - odpowiedziała niepewnie Martynka. - Ktoś chce?

          Robert wykrzywił się paskudnie, widać było, że ma ochotę na jakiś złośliwy żarcik. Wtedy Kacper stanął na wysokości zadania.

          - A ja poproszę - podszedł do Martynki. Szczęśliwa Martynka ukroiła kawałek marchewkowego tortu i podsunęła mu talerzyk. Wszyscy zamarli.

          Mój dzielny synek dzióbnął łyżeczką kawałek tortu, podniósł ją ostrożnie do ust i...

          - To jest naprawdę pycha! - wybełkotał zaskoczony.

          Dzieciaki spojrzały po sobie.

          - Ja też chcę! - wrzasnął Robert.

          - I ja, i ja! - W jednej chwili wokół Martynki zakłębiły się dziesiątki łakomych przedszkolaków. Jadły, mlaksały, przepychały się - w ciągu minuty tort zniknął.

          - A ja? - jęknąłem.

          - Nie ma - zmartwiła się Martynka. - Ale ja za tydzień mam urodziny, jeśli pan przyjdzie z Kacperkiem... to tam będą pyszności...

          Kacper aż podskoczył w górę ucieszony. Robert stał obok zaczerwieniony.

          - A ja będę móg? - wykrztusił wreszcie.

          - Pewnie! - ucieszyła się Martynka. - Wszyscy będą mogli! Nawet Psuj! - wskazała psa, który zdążył w międzyczasie pożreć tort czekoladowy.

          - No pięknie! - zazgrzytała zębami Magda.

          Tego dnia wszyscy się czegoś nauczyliśmy. Kacper - że należy być tolerancyjnym wobec osób, które trochę inaczej żyją czy wyglądają, Magda - że nie należy zostawiać tortu bez opieki, a ja - że mała dziewczynka o roześmianych oczach z powodzeniem może kierować domowym ruchem.