• Królestwo w tarapatach

          Zofia Sosnkowska

          ilustrował Artur Nowicki

           

          Bibelot spał błogim snem. Nagle sen stał się o wiele mniej błogi, bo przyśniło mu się, że ktoś ciągnie go za wąsy. To było bardzo realistyczne i nieprzyjemne uczucie. Tak nieprzyjemne, że kot w końcu się obudził. Otworzył lewe oko i zobaczył uczepionego wąsów Smoka.

          - Och, Bibelocie, całe szczęście, że się obudziłeś! – ucieszył się Smok. – Potrzebna jest twoja pomoc! W Królestwie dzieje się coś strasznego! To chyba sprawka Czarnego Charakteru! Musiał rzucić jakiś paskudny czar!

          Smok, na szczęście dla Bibelota, puścił jego wąsy i gorączkowo wymachiwał łapami. Miał na myśli wyjątkowo paskudny Charakter; od dawna nękający Królestwo. Ten ciemny typ miał wiele okropnych cech, a wśród nich lenistwo, które działało na korzyść mieszkańców. Lecz czyżby tym razem wziął się do roboty?

          - Chyba stoimy na skraju wojny domowej! Musisz pomóc! – lamentował Smok.

          Bibelot miał dużą wprawę w pomaganiu. Jeśli lubił coś bardziej niż czytanie, to było to właśnie niesienie pomocy. Zdecydowanie był najbardziej odpowiednim kotem, do którego Smok mógł zwrócić się po radę.

          - Opowiedz mi wszystko od początku i po kolei – poprosił Bibelot.

           

          Tego dnia już od samego rana coś wisiało w powietrzu. Smok wstał lewą łapą, a na dodatek złamał sobie srebrny pazur. Poczłapał jak niepyszny do kuchni, a tam zaczepiła go Hela, jedna z dwórek:

          - Czy mógłbyś przypilnować mleka, by nie wykipiało? – poprosiła, bo musiała szybko odnaleźć spinki i uczesać Królewnę.

          - To nie należy do moich obowiązków, leniwa dziewczyno! – burknął Smok i z niezadowoloną miną przysiadł na półce z przyprawami. Pilniczkiem do paznokci próbował nadać jakiś kształt nieszczęsnemu złamanemu pazurowi.

          Hela zmarszczyła brwi, poczerwieniała, ale nic nie powiedziała, tylko bardzo szybko zaczęła mieszać mleko, głośno stukając łyżką o garnek.

          - Co to za hałasy z samego rana? – Do kuchni wpadła Królowa. – Obudzicie Króla, a miał wczoraj ciężki dzień! Czy Królewna jest już gotowa na lekcję? Czy ją uczesałaś?

          - Ciągle tylko „czy to, czy tamto”, a na dodatek człowiek musi znosić towarzystwo impertynenckich smoków! Korona Królewskiej Mości z głowy nie spadnie, jak sama poszuka spinek dla córki! - fuknęła ze złością dwórka, dalej energicznie mieszając mleko.

          - Ja?! – zaperzyła się Królowa. – Czyżbym miała za mało obowiązków?! Wszystko na mojej głowie! I wyszła z furią trzaskając drzwiami tak mocno, aż Smok spadł z półki, a mleko wyskoczyło z garnka.

          Nastąpiło pięć sekund ciszy, podczas których Smok i Hela patrzyli w osłupieniu w ślad za Królową. A potem wybuchła sprzeczka.

          - Kogo nazywasz impertynenckim smokiem, ty gapo?!

          - Kogo nazywasz gapą, ty samolubna gadzino?!

          - Ciebie, nawet mleka nie potrafisz upilnować! I kogo nazywasz samolubną gadziną?!

          - Ciebie! Obchodzi cię jedynie czubek własnego pazura!

          I tak dalej, i tak dalej. Oj, niedobrze się zapowiadał ten dzień! Gdyby Smok i Hela nie byli tak bardzo zajęci kłótnią, pewnie usłyszeliby, jak Królowa suszy głowę Królewnie. Nie dosłownie, lecz w przenośni, czyli robi jej wyrzuty. Choć rzeczywiście w tym przypadku dotyczące głowy, a konkretnie niesfornych loków Królewny.

          - Znów będziesz wyglądać jak jakiś poczochraniec! Dlaczego nie odkładasz rzeczy na miejsce! Takie ładne spinki! Będę musiała przeczesać całe Królestwo, by je znaleźć!

          Królewna właśnie zamierzała pochwalić się mamie, że sama błyskawicznie zawiązała trzewiki i zapięła wszystkie 22 guziki królewskiej sukienki, ale gdy usłyszała te pretensje, natychmiast odechciało jej się mówić cokolwiek. Natomiast przyszła jej straszna ochota by wrzasnąć:

          - Nie cierpię spinek! Nie chcę być uczesana! – I poszła jak niepyszna na lekcję francuskiego, wcale nie dając mamie buzi na do widzenia. Niech sobie całuje swoje pinki, skoro jej tak na nich zależy! Po drodze wyrwała małemu Królewiczowi piłkę:

          - To moje! – krzyknęła i wyszła, zostawiając braciszka ryczącego w niebogłosy.

          W drzwiach stanął zaspany Król w piżamie, z przekrzywioną koroną i policzkami różowymi od snu.

          - Czy w tym Królestwie człowiekowi po ciężkiej pracy nie należy się odrobina snu?

          Królowa nic nie odpowiedziała, tylko prychnęła ze złością i opuściła komnatę, już drugi raz tego ranka trzaskając niemiłosiernie drzwiami.

          - To może chociaż mam szansę na dobre śniadanie? – mruknął Król i poczłapał do kuchni.

          W korytarzu minął bardzo zdenerwowaną Helę.

          -

          - Śniadania nie ma! I ja go nie zrobię! – krzyknęła, wymachując skaleczonym placem, i tyle ją widział. Jak wiecie, mleko się wylało, a dwórka tak była zła na Smoka, że z tej złości nieuważnie kroiła chleb i zacięła się w palec. Więc ze śniadania rzeczywiście nici. Co gorsza, zezłoszczony Smok przerobił całe pieczywo na zwęglone tosty. Razem z dymem cała wściekłość z niego uszła, ale gdy spostrzegł jak narozrabiał, wziął nogi za pas i czmychnął z kuchni.

          Król z kawałkiem spieczonego chleba w zębach ruszył do sali tronowej. Głodny i niewyspany Król to poważne polityczne zagrożenie. Mogą wyniknąć z tego nie lada kłopoty!

          Nie minęło wiele czasu, a w całym Królestwie każdy na każdego warczał, syczał i patrzył spode łba.

           

          - Poradź coś Bibelocie! – prosił Smok. – Pewnie Czarny Charakter zatruł wodę lub powietrze o dlatego mieszkańcy tak się zachowują!

          - Wydaje mi się, że tym razem to nie Czarny Charakter spowodował ten stan. Choć pewnie cieszy się z zaistniałej sytuacji.

          - Więc kto rzucił na Królestwo okropne zaklęcie?

          - Czasami wcale nie potrzeba czarnoksiężnika. Nasze nieostrożne słowa same mogą działać jak złe czary.

          - Jakie słowa? Czyje słowa? – chciał wiedzieć Smok.

          - Przypomnij sobie, jak zareagowałeś na prośbę dwórki. Przypomnij sobie, co ona odpowiedziała na pytania Królowej.

          - Noo… Nie było to zbyt miłe – odparł niepewnie Smok.

          - Raczej złośliwe, prawda? A złość przenosi się szybciej niż pchły, wiem co mówię.

          - Oj, racja! Nie musiałem być taki nieprzyjemny dla Heli! Rzeczywiście obudziłem się nie w sosie, ale gdybym kilka razy zionął sobie ogniem w zacisznym miejscu albo gdybym zrobił parę głupich min przed lustrem, pewnie humor by mi wrócił. A teraz złość rozlała się po całym Królestwie! Co robić?! Jak to naprawić? – martwił się Smok.

          - jest na to rada. Musisz jak najszybciej wrócić i wszystkim napotkanym  mieszkańcom mówić miłe rzeczy. Tylko pamiętaj, twoje komplementy muszą być szczere! Do dzieła!

          I Smok powrócił w swoje strony. Nad Królestwem kłębiły się chmury, niebo było granatowoszare.  W powietrzu aż świszczało od kąśliwych uwag i krzywych spojrzeń.

          Traf chciał, że pierwszą osobą, jaką napotkał Smok, była Hela:

          - Ach, to znowu ty! – Hela gniewnie zmarszczyła brwi i aż poczerwieniała na wspomnienie porannej sprzeczki.

          Smok jakby zapomniał języka w paszczy. Coś miłego, coś miłego, powiedz coś miłego! – kołatało się po Smoczej głowie, w której jak na złość, w tej chwili nie kołatało się nic innego. Nie wiedział co powiedzieć.

           

          - Yyyy… Przepraszam – wydusił w końcu z siebie. – Przepraszam, że byłem taki opryskliwy – powiedział z wysiłkiem i zalał się rumieńcem, bo szczere przeprosiny to nie lada sztuka. Zaraz potem przypomniał sobie radę Bibelota. – Jaki piękny masz plaster na palcu! Idealnie pasuje do twoich oczu! Wskazał na błękitny plaster w żółte kaczki, który Hela nakleiła na skaleczony palec. Zmarszczone brwi dziewczyny rozprostowały się, a twarz rozchmurzyła.

          - Masz rację. Nawet tego nie zauważyłam! – roześmiała się Hela. – Też cię przepraszam za kłótnie. – I cmoknęła Smoka w czubek czoła, a on zarumienił się jeszcze bardziej.

          Dwórka pobiegała do domu szykować ciasto, które wraz z listem z przeprosinami powędrowało na zamek królewskiej rodziny. I dotarło tam w samą porę. Akurat poseł z zamorskiego kraju był na audiencji u Króla. Pochmurny i głodny władca siedział na tronie w piżamie i smętnie spoglądał na skórkę zwęglonego chleba. Najwyraźniej burczenie swojego pustego brzucha uważał za wystarczający wkład w konwersację, bo nie odezwał się ani słowem. Nawet herbaty nie zaproponował zamorskiemu gościowi. Poseł zastanawiał się, czy tak opryskliwe traktowanie jest podstawą do zerwania stosunków dyplomatycznych, i właśnie wtedy wniesiono smakowicie pachnące ciasto od Heli. Królowi momentalnie wrócił humor. Kazał przynieść swój płaszcz, talerzyki i herbatę, a sam zaczął z uwagą słuchać posłańca.

          A Smok wędrował dalej. Każdej napotkanej osobie mówił coś miłego. Niektórzy z początku nieufnie reagowali na dobre słowa. Musicie wiedzieć, że niekiedy, by zrównoważyć szkody jednej złośliwej uwagi , trzeba aż dziesięciu miłych. Sami rozumiecie, że Smok miał naprawdę duuuużo do powiedzenia. Czasem ciężko było mu wymyślić szczery komplement, ale w końcu odkrył, że każdemu potrafi powiedzieć coś sympatycznego. To było naprawdę przyjemne! Na pulchnej twarzy królewskiego ogrodnika rozkwitł uśmiech, gdy Smok podziwiał jego podopieczne – piękne jabłonie z sadu. Markotna madame Famiredo, której Królewna zalazła za skórę, rozchmurzyła się po spotkaniu ze Smokiem, zachwalającym jej francuski szyk, i zaczęła nucić wesołą chanson. Smok po drodze znalazł zagubione spinki Królewny i oddał je właścicielce, komplementując przy tym jej fryzurę. Dziewczynce powrócił dobry humor, pobiegła uściskać mamę i poprosić, by wpięła jej znalezione ozdoby we włosy.

          I tak od słowa do słowa, coś w Królestwie zaczęło się zmieniać na lepsze. Ludzie jak dawniej uśmiechali się do siebie. Z rozmów zniknął uszczypliwy ton. Rozpogodziły się twarze mieszkańców i pojaśniało niebo nad Królestwem. O zmierzchu nie było już śladu pod dawnej złości. Smok chętnie dalej prawiłby szczere komplementy, lecz po całym dniu mówienia dostał strasznej chrypki i nie mógł już nic z siebie wydusić. Ale dobre słowa, które wypowiedział tego dnia, wciąż krążyły miedzy ludźmi, malując coraz więcej uśmiechów na ich twarzach.

          Opowiadanie pochodzi ze zbioru: „Opowiadania z uśmiechem. Polscy pisarze dzieciom.” Wyd. Literatura, Łódź, 2011.