• Syzyf

        • Wanda Markowska

          Syzyf

          Syzyf był władcą pięknego Koryntu. Był to gród potęż­ny i bogaty; w porcie uwijały się statki ze wszystkich, naj­dalszych nawet krain, dokąd tylko dobiegała wieść o kwit­nącej ziemi helleńskiej. Wspaniałe ogrody, tarasy, prze­strzenne barwne świątynie bogów zdobiły miasto Syzyfa. Żoną jego była Merope.

          Bogowie lubili bardzo króla Koryntu i nie skąpili mu swvch łask. Zaoraszali eo nawet od czasu do czasu na Olimp, do swojej podniebnej siedziby. Żył król Syzyf długie łata szczęśliwie w zdrowiu i radości, zawsze rześki i młody mimo podeszłego wieku, gdyż ambrozja i nektar — pokarm boski, który nieraz spożywał na ucztach z Niebianami — przyda­wały mu sił i chroniły od znużenia starości. I byłby tak żył pod promieniami łaskawości Olimpijczyków jeszcze długo, gdyby nie jego zbytnia gadatliwość i pyszałkowatość.

          Lubił się on nadmiernie chwalić swoją przyjaźnią i za­żyłością z bogami i często przy ucztach opowiadał przyja­ciołom cuda o rozmowach i zamierzeniach Olimpijczyków, plotkował o ich miłostkach i słabostkach. Czasami nawet, by się popisać przed swoimi przyjaciółmi, pozwalał sobie na większe zuchwalstwa.

          Oto będąc na uczcie na Olimpie kradł cichaczem tro­chę nektaru i ambrozji i później częstował nimi swych bie­siadników. Bogowie, choć widzieli jego sztuczki, jednak :   mieli do niego słabość i patrzyli na to przez palce. Wyba­czali mu nawet jego plotkarstwo.

          Ale pewnego razu po jakiejś uroczystości na Olimpie wyprawił Syzyf u siebie w pałacu wspaniałą ucztę i tam przy winie wypaplał jakąś ważną tajemnicę boską, o której się dowiedział na Zeusowym dworze.

          Teraz już się przebrała miara pobłażania ze strony Nie­bian. Syzyf stracił ich łaskę i za swoją winę musiał odpoku­tować śmiercią. Ale nie chciał poddać się losowi, on, co za życia próbował już rozkoszy niebiańskich. Umierając tedy, chytry król nakazał swej małżonce, by nie wyprawiała mu pogrzebu. Ciało jego, nieprzybrane kwiatami i niepogrzebane, bez świętego obola w ustach, leżeć miało pod mu­rem korynckiego pałacu. Całe miasto potępiło złą królo­wą, która nie spieszy się z wypełnieniem swego świętego obowiązku względem zmarłego małżonka.

          Tymczasem Syzyf jękami i płaczem napełnił całe pod­ziemne królestwo. Błąkał się jak cień w pobliżu Charonowej łodzi i żalił się na złą żonę, a łzy jak groch płynęły mu po twarzy. Gdy Charon zapytał go o przyczynę rozpaczy, wtedy Syzyf głosem przerywanym od łkań opowiedział swoją żałosną historię, jak to bezbożna małżonka zapomi­na o swej powinności i nie chce sprawić mu pogrzebu, jak ciało jego poniewiera się gdzieś pod płotem, jak bardzo jest biedny i poniżony, że nie ma nawet obola na opłacenie prze­wozu przez Styks.

          Jęki i narzekania Syzyfa doszły w końcu do uszu Hade-sa i Persefony. Znali go oni dobrze ze wspólnych biesiad na Olimpie i teraz żal im się zrobiło dawnego ulubieńca. Wezwali go tedy do siebie i dowiedziawszy się o jego nie­szczęściu, pozwolili mu wrócić na ziemię pod opieką Tana-tosa, boga śmierci, aby mógł nakłonić złą żonę do sprawie­nia mu należnego pogrzebu.

          Przebiegły Syzyf z wybuchem wdzięczności rzucił się do stóp władcom lartaru i natychmiast wyruszył w drogę na ziemię.

          Na ziemię, na ziemię, do słońca i wina, do życia i wesela! Qdy tylko przybył do pałacu w Koryncie, natychmiast kazał związać mocno bożka śmierci i wtrącić go do ciasne­go, wilgotnego lochu w podziemiach zamkowych.

          Siedział tak biedny Tanatos długie lata w zamknięciu, a Syzyf tymczasem żył sobie i żył. A wraz z nim i inni ludzie na ziemi nie zaznali w tym czasie ni chorób, ni śmierci. Ród ludzki rozplenił się wtedy jak nigdy przedtem i potem, a śmiech, zdrowie i szczęście panowały na całym świecie.

          Aż kiedyś przypomniał sobie Hades o Syzyfie.

          Przywo­łuje Charona i pyta, czy przewoził już króla Koryntu na dru­gą stronę Styksu. A gdy starzec przecząco potrząsnął głową, każe władca zawołać Tanatosa. Przeszukano cały Hades, lecz nigdzie nie znaleziono ani czarnego bożka, ani Syzyfa. Wte­dy posłał Hades Hermesa na ziemię, by odszukał zaginio­nych. Wiatronogi bóg nietrudne miał zadanie. Zastał Syzyfa przy uczcie na tarasie korynckiego pałacu. Pod boskim wzro­kiem Hermesa zmieszał się chytry starzec i przyznał do winy. Hermes uwolnił z więzów i wieloletniej niewoli Tanatosa. Rozpostarł syn Nocy swe czarne skrzydła zwinięte od tak dawna i milcząc pofrunął na królewski dwór. Pierwszy uczuł chłodne muśnięcie sam Syzyf, potem zaś wszyscy jego dwo­rzanie i towarzysze. A potem Korynt i Peloponez, i Grecję całą zmroziło tchnienie śmierci.

          A Syzyf? Co się z nim stało po śmierci? Ciężko go ukarali bogowie.

          W podziemiach Hadesu zgięty wpół toczy przed sobą wielki odłam skały. Musi go wtoczyć na wysoką górę. Pręży się grzbiet nieszczęśnika, nabrzmiałe węzły żył wystę­pują na jego ramionach, krew uderza do głowy i brak mu już tchu w zdyszanych płucach. Ale już niedaleko szczyt. Tam odpocznie. Lecz nagle tuż przed wierzchołkiem góry głaz wymyka mu się z rąk i spada w dół.

          Tak wciąż musi biedny Syzyf zaczynać od początku swą pracę daremną i znoić się w próżnym wysiłku. A trwać to ma bez końca, przez wieczność całą.

          Fragment książki Mity Greków i Rzymian